Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos144mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 56
Último jogo

Grimbald Wspaniały i rodzinna tajemnica

   Tego dnia Grimbald Wspaniały poczuł, że kurczy mu się żołądek, w sposób gastryczny, jak też drastyczny. Zajrzał Grimbald do spiżarki w poszukiwaniu lekarstwa na ową przypadłość, a tam na półce tylko ocet, trzy zwiędnięte jabłka i zmarznięte echo w kącie.
- A niech wam pokrzywi kulasy! - Wykrzyczał swój zawód do niewinnych owoców, a echo powtórzyło; zapasy, zapasy...
   Zajrzał do szafki stojącej, do szafki wiszącej, poszperał po półkach, nawet zniżył się do tego, że zajrzał pod stół. W lepszych czasach bywało, że rzucał tam niedogryzione kości, czy zbyt twarde skórki od chleba. Nic nie leżało. Zrezygnowany wrócił do zwiędniętych jabłuszek, przeprosił je i nadgryzł jedno.
   Ech, gdzie te czasy, gdy wracając z szychty zastawał dwudaniowy obiad na stole, kompot, a bywało, że i deser.
- Trudno - westchnął - trza się wziąć w garść, pójść do sklepu, kupić co należy i rozwinąć talent kulinarny.
  Talent ów, miał sporo miejsca do rozwijania, bo leżał skulony w najgłębszych zakamarkach grimbaldowych zdolności i czekał cierpliwie na swój czas. Wkoło niego zalegała pustka ,być może dlatego, że inne zdolności również cierpliwie czekały na lepsze czasy.
   W każdym razie odszukał Grimbald koszyczek na zakupy żony, sprawdził swoją zdolność płatniczą, czyli zajrzał do portfela, westchnął, zaklął i wyszedł z domu.
   Dziwnym trafem przed sklepem goblina Innocentego nie było dziś kolejki, jedynie oparta o ścianę stała baba leśna Hawra i popijała wprost z butelki płyn o intensywnym malinowym kolorze.
- Witam szanowną panią - ukłonił jej się Grimbald.
- Powitać hrrrr... i niechaj mu jeszcze dłużej zwisa... grrrr... aż po dni ostateczne.
- A co tam sobie tak nonszalancko sączycie, Hawro? - Krasnolud udał, że ostatnich słów nie dosłyszał.
- Pfu! A taką alpagę se wzięłam. Własne zasoby, dziwnym zrządzeniem losu, już się pokończyły, bryndza absolutna i zimnica wrrrr... i trza było w bardziej niewybredne klimaty uderzać hrrrau... A bodajby im tak mór oczy do cna wyżarł... i pokurczył odnóża wszelakie, wrrr...
   Pociągnęła długi łyk z butelki, skrzywiła się i obtarła rękawem usta.
- A wy to kumie, jak teraz?
- Nie rozumiem.
- Dyć pytam grzecznie, jak sobie bez szanownej małżonki radzicie?
- Bez żony? Toć wciąż ją mam... No może ostatnio trochę mniej w chałupie siedzi. Ta... w sumie dużo mniej... tak po prawdzie, gdy w politykę poszła, to widuję ją od wielkiego dzwonu.
- Za to teraz, wrrr... z was gospodyni domowa całą gębą, he he he. - Wskazała ręka na koszyczek do zakupów Grimbaldowej.
   Chropowaty głos baby leśnej w śmiechu nabierał jeszcze bogatszych i szorstkich tonów niż w przekleństwach i złorzeczeniach.
   Zdegustowany zbytnią bezpośredniością Hawry Grimbald bez słowa i z uniesioną głową wmaszerował do sklepu. Za ladą ekspedientka, odwrócona tyłem, układała towar na półce.
   Patrzajta stwory świata naziemnego i kopalnianego, pomyślał krasnolud, goblin Innocenty zatrudnił nową sikorkę do pomocy w sklepie?
   Dziewczyna zajęta pracą głośno podśpiewywała zgrabny kuplecik i nie usłyszała wchodzącego klienta.

Stała dziewka wdała, stała se na słomie.
Wiater kieckę uniósł, znak miała na łonie.
Oj dana, oj dana.

   Właściwie nie była to dziewczyna, a raczej młoda krasnoludka, sądząc po wzroście i sylwetce. Włosy miała jasne, zaczesane w warkocz owinięty wokół głowy. Wydała się Grimbaldowi znajoma, jednak nie mógł skojarzyć, gdzie ją już widział. Sprzedawczyni odwróciła się i przerwała pieśń. Oniemiał i skamieniał Grimbald Wspaniały. Oto w całej krasie , okazałości i majestacie stała przed nim Paupella Niezdobyta.
- Powitać szanownego sąsiada i klienta w jednej osobie. A czym to usłużyć?
- Ja... ja... ja... - Grimbald poczuł, że niepomiernie bogate słownictwo, jakie posiadł niemałą nauką i tęgim doświadczeniem życiowym, skurczyło się do tego, jednego słowa. Uczuł również, że na jego policzki występuje żywy kolorystycznie rumieniec i pobłogosławił w duchu tradycję noszenia zarostu długiego i bujnie porastającego większość twarzy.
   Paupella jaśniała nieprzeciętną urodą i świeżością i miał krasnolud wrażenie, że łuna bijąca od niej rozgrzewa go niczym masełko na cieplutkim kartofelku. Taka sposobność na rozmowę w cztery oczy zdarzyła się Grimbaldowi po raz pierwszy.
- Jaja... - wydukał wreszcie.
- A nabiał szanowny pan se życzy. A jakie to jaja miałby być? Kurze, kacze, gęsie, przepiórcze?
- Ww...
Wszystkie... Wszystkie poproszę.
- Wszystkie? - zdziwiła się Paupella - Czyżby w pobliżu szykował się jakiś wiec partyjny, albo koncert kapeli z innego województwa?
Wiec, partia, żona. Po tym ostatnim skojarzeniu wróciła Wspaniałemu równowaga.
- Ekh... Zmieniłem zdanie, tuzin gęsich i tuzin przepiórczych proszę - oświadczył głębokim i aksamitnym barytonem.
- Służę - odpowiedziała krasnoludka. Szybkimi ruchami uporała się w wyselekcjonowaniem i zapakowaniem odpowiedniego towaru, cały czas uśmiechając się w stronę klienta.
- Coś jeszcze?
- Eeee, cztery bochenki żytniego, trzy pęta kiełbasy, gomułkę sera, połeć słoniny... O ten tam - pokazał ręką.
   Patrzył jak Paupella Niezdobyta zwinnie uwija się, jak odcina, mierzy, waży, pakuje. Podziwiał jej grację, zręczność i czuł, że w sercu wzbiera gigantyczna atencja.
   Gdyby tak umiał zdobyć się na śmiałość, natychmiast rzuciłby się na polepę, na kolana, wyszeptałby czuły sonet lub zaśpiewał cudną canto d'amore. Akurat jednak żadnego sonetu nie mógł z pamięci przywołać.
   Odkurzyć odpowiednie woluminy, pomyślał i wyszukać adekwatne do powagi sytuacji poematy.
   Nie miał też zbyt rozwiniętego talentu muzycznego, więc uznał, że z tym drugim nie ma sensu ryzykować niepotrzebnie, tym bardziej, że właśnie co usłyszał, jak pięknie śpiewała krasnoludka. Pozostało efektowane padnięcie na polepę. No tak, ale z klęknięciem mogłoby wyjść niezbyt szczęśliwie, bo od dawna strzyka mu w kolanie i ciężko powstać z przyklęku bez stękania.
   Po błyskawicznym namyśle uznał, że najlepszym wyjściem będzie bezpośrednia rozmowa z piękną sąsiadką wraz z próbą zauroczenia ją swoim sex appeal'em osobistym i erudycją.
- Coś jeszcze dla szanownego pana?
- Tak, chciałbym... chciałbym - spojrzał w jej oczy i w duchu zaklął: raz jednorożcowi róg odpiłować - Chciałbym... aby tak...
- A dajcie dziewczyno drugą malinówkę z konsumpcją na miejscu, hrrr... i mać jego tudzież! - zawołała od progu Hawra, która właśnie dopiła malinową alpagę i poczuła, iż nadal dręczy ją pragnienie.
No i po okazji! Grimbaldem aż zatrzęsło z oburzenia, jednak wrodzona dyplomatyczność wzięła górę i zamilkł.
- Zaraz usłużę szanownej pani jeno sprawunki tego dżentelmena zakończę.
- Ja poczekam, proszę obsłużyć w pierwszej kolejności Hawrę.
   Okazało się, że baba leśna po dokonaniu zakupu wcale nie miała zamiaru wyjść. Odkorkowała butelkę z malinowym trunkiem i zagadnęła Grimbalda.
- Miałam się już czas jakiś temu zapytać, ale zatarło mi się w pamięci... wrrr... bodaj to na nich spadną sklerotyczne spazmy i pląsawica Huntingtona. Abo małżonka wasza prosiła mnie onegdaj, co bym zacnym czarem wspomogła działania partyjne... Nie powiem ona w zamian również wspomogła... hrrr. - Upiła łyk wina i mlasnęła.
- I ten... Co to ja? A tak. Miałam już takie jedno zgrabne zaklęcie rzucić ale żem se uświadomiła... że nijak nie mogę przywołać jej imienia. Jak to waszej jest? Boć Grimbaldowa to po mężu, ale jak jej przy urodzeniu dali?
   Grimbald Wspaniały nadął policzki, potrząsnął z politowaniem głową i oznajmił;
- Eeee...
- Właściwie to racja - wtrąciła Paupella Niezdobyta - mnie też ciekawość bierze, jakże to sąsiadce na imię.
- Eeee... - powtórzył krasnolud.
   Odkąd sięgał pamięcią, czyli od początku małżeństwa, bo lata przed nim zatarły się jakoś w pamięci, wołał na swoją połowicę wpierw; kochanie, słoneczko, kiciuniu, potem żono, aż w końcu tak jak wszyscy Grimbaldowa albo zwyczajnie; ej.
   Przecież musi mieć jakieś imię? Wstyd! Wstyd przed Paupellą i trochę mniejszy wstyd przed Hawrą. Jak tu z tego wybrnąć?
- Eeee, nie wiem czy mogę, ot tak sobie ujawniać głęboką, osobistą tajemnicę persony publicznej. Pozwolicie, że skonsultuję to z odpowiednimi organami władzy i... ten... Wtedy to... Wtedy to oznajmię z pełną stanowczością i konsekwencjami... Jednak zapewniam, że imię mojej małżonki owiane jest mgiełką delikatności i brzmi niczym najprzedniejsza muzyka... wręcz śpiew syreni... Ten tego... Co to ja?
   Obie panie patrzyły ze zdziwieniem na Grimbalda, a ten nieoczekiwanie uczuł, że bardzo mu się spieszy do domu.
- Przepraszam, ile to płacę za zakupy? Dziękuję i do widzenia szanownym paniom.
   Wybiegł ze sklepu z pełnym koszykiem do zakupów Grimbaldowej.
   A niech to! Tak dobrze mu szło i Paupella już prawie była jego! Wszystko wskazywało na to, że spotkanie przy ladzie podąża w niezwykle obiecującym kierunku. Było tak tajemniczo i kurtuazyjnie, trochę melodramatycznie, ale z wyczuwalną nutką niepokojącej kokieterii. Niech to! Musiała napatoczyć się ta Hawra i wydobyć na światło dzienne ciężkiego kalibru enigmę rodzinną! Spokojnie. Nie wszystko jednak stracone, przecież Paupella teraz w zasięgu ręki, wstępnie już urobiona, oczarowana...
   W domu wciąż pusto, żona nie wróciła jeszcze ze spotkania partyjnego. Odłożył zakupy na stole.
   Jak ma na imię Grimbaldowa? Gdzie to odnaleźć? Hmm... Jest! Mam! W cyrografie małżeńskim powinno widnieć czarno na białym.
   Wydobył z dna szuflady szkatułkę z papierami. Umowa o pracę na kopalni - nie, kwit zastawny - nie, akt własności chałupy wraz z przynależnościami - nie... Jest! Akt ślubu.
   Drżącymi dłońmi rozwinął rulon i wczytał się w tekst.
O! Tu!
   Przeczytał raz i drugi.
   Jak? Jakoś sobie nie kojarzę, żebym tak do niej mówił kiedykolwiek. Widać musiałem "kotkować" albo "misiować" w narzeczeństwie.
No nic, tu jasno stoi, że Grimbaldowa ma na imię... Preponderancja. No tak... to sporo wyjaśnia...